Kołobrzeg - kilka dni na zwiedzanie.

By Żaneta Gy. - 14:06

Wierzyć mi się nie chce, że od wyjazdu nad morze dzieli nas już tyle miesięcy. Teraz zimą, nie zostaje mi nic innego, jak włączyć komputer, powspominać i potęsknić. Święta się skończyły, na co czekać, jak nie na kolejne wakacje? ;)


GONIŁO NAS, GONIŁO...
Pisałam niedawno o urlopie w Grzybowie. Ta mała miejscowość była naszym miejscem docelowym. Miejscem na spowolnienie i zatrzymanie się. I tak było - wioska, bez szaleńczych atrakcji wymusiła na nas spokój ducha i ciała. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie wsiedli w auto i nie ruszyli zwiedzać.

Jeszcze przed moją ciążą nasze wakacje wyglądały następująco : jedziemy tu-i-tu, śpimy tu-i-tu. Zwiedzamy wszystko, co możliwe i, albo przenosimy się z noclegiem, albo kursujemy każdego dnia w inne miejsce i zwiedzamy dalej. Ciągle gdzieś nas gnało. Z perspektywy czasu żałuję czasami, że wiele miejsc odwiedziliśmy pobieżnie, za szybko. Mam nadzieję, że jeszcze do nich wrócimy i poznamy je lepiej. 

Grzybowo było chyba pierwszym miejscem, które znam całkiem dobrze i nie męczy mnie myśl, że coś nam umknęło. Fajne takie myślenie.

KOŁOBRZEG
Będąc tak blisko, nie mogliśmy jednak usiedzieć na miejscu i nie skorzystać z okazji, by podjechać do Kołobrzegu. Pogoda nam dopisała - chmury zasłoniły słońce na całe dwa dni, więc zamiast wylegiwać się na plaży, ruszyliśmy zwiedzać.

Pierwszego dnia przymierzaliśmy się do tego, co chcielibyśmy zobaczyć. Musieliśmy liczyć się z drzemkami Poli i porami mlecznego karmienia, bo obie wolimy wtedy bardziej ustronne miejsca, niż zatłoczone molo.



Zrobiliśmy mały objazd autem, podejrzeliśmy Stare Miasto (piękne!) i, jak to nad morzem bywa, pół dnia spędziliśmy w pobliżu wody i piasku. Na molo tradycyjnie wiatr we włosy, selfie nie chciało wyjść idealne. Do tego Poli nie pasował kapelusz, więc w dużej mierze zajmowaliśmy się głowami (moją i jej), niż podziwianiem krajobrazu. A był wspaniały.



Dopiero drugiego dnia, gdy wiatr przestał dawać się we znaki, wycieczka po molo i plaży była czystą przyjemnością.








Przy spacerze urzekł mnie pan grający na katarynce. Stał bez ruchu, tylko korbką kręcił, a gdy podeszłyśmy rzucić monetę, podsunął jedną ze swoich papug. Ptak wziął w dziób pieniądz i wrzucił do garnuszka. W życiu czegoś takiego nie widziałam i byłam zwyczajnie dziecięco zachwycona! Prawie jak Pola mewami.


Nie mogło się obyć bez zwiedzania muzeum. Pojechaliśmy do Muzeum Oręża Polskiego. Artur z początku oponował, bo byliśmy w wielu takich miejscach i "on już wszystko widział", ale gdy zobaczył ilość eksponatów, był zachwycony. Wystawa dzieliła się na tą pod dachem i na zewnątrz budynku. Dla mnie ciekawsza ta wewnętrzna, gdzie były stare zdjęcia, listy, rekwizyty dnia codziennego. Uwielbiam patrzeć na to wszystko i wyobrażać sobie, jak ludzie wtedy żyli, co mogli myśleć, jak się zachowywali.








Byliśmy chyba najdłużej zwiedzającą parą. Z dzieckiem, które w połowie trasy zaczęło chodzić po muzeum na czworakach.



Mając taką możliwość, wybieramy się zawsze w rejs statkiem. Wybraliśmy torpedowiec, który od razu wpadł w oko Arturowi - miłośnikowi militariów. Mi było wszystko jedno, bo z moją chorobą lokomocyjną wrażenia były jednoznaczne.


I tu reklama! Jeśli kiedykolwiek będziecie w Kołobrzegu i zobaczycie ów statek, wsiadajcie bez gadania! Od początku powitano nas mile. Panowie marynarze od początku mnie wypatrzyli (nie zamierzałam udawać, że czuję się świetnie i na wstępie ostrzegłam wszystkich). Dostałam pomocną dłoń, która wprowadziła mnie na pokład, a kapitan dla otuchy stwierdził, że jego też mdli (kłamał).



Można było zobaczyć całe wnętrze torpedowca. Pod pokładem kajuty, na zewnątrz można było chodzić po pokładzie. Ja przemierzyłam go wzdłuż raz, po czym kolana zrobiły się tak miękkie, że nie mogłam podnieść stopy wchodząc po schodkach. Udawałam, że pozuję.




Artur biegał wszędzie, gdzie się dało, ja rozmawiałam z jednym panem z członków załogi i podziwiałam wybrzeże. Pola też znalazła sobie zajęcie.


Kołysało, woda się wlewała, ale było świetnie. Pośmialiśmy się, pożyczyliśmy sobie wszystkiego dobrego i obiecaliśmy, że jeszcze się spotkamy.

Kołobrzeg jest pięknym miastem. W sezonie raczej byśmy się tutaj nie zapuścili. Poza - owszem. Leniwi turyści, nikogo nigdzie nie spieszy. Nie ma kolejek, a obsługa jest miła, bo jeszcze nie wymęczona. 


Co jeszcze będziemy dobrze wspominać - ludzi, których mijaliśmy. Nie było dnia, by ktoś nie uśmiechał się do Poli i nie mówił nam komplementów z nią związanych. Sama stała się bardziej otwarta i machała do starszych pań, gdy widziała uśmiech. 

Tak. Urlop poza sezonem wakacyjnym to jest zdecydowanie to, czego będziemy się teraz trzymać.

  • Share:

Podobne posty

0 komentarze