Dlaczego dałam córce na imię Pola?

By Żaneta Gy. - 17:33

Czy wiecie, że kiedyś przy nadawaniu imion potomkom sugerowano się życzeniami odnośnie ich przyszłości? Imię miało być dla dziecka wróżbą, jakby przepowiednią. A teraz? Czym kierują się w tej kwestii rodzice?



Dawno, dawno temu oprócz imion życzeniowych nadawano też imiona określające. Odnoszono się do wyglądu czy profesji wykonywanej przez danego człowieka. Coś pewnie na modłę imion indiańskich typu Szybka Strzała czy Odważny Orzeł. Tylko krócej.
Tak podają Internety, ale pewnie zastawiasz się, jakim cudem miało to działać? Dajesz dziecku na imię dajmy na to Szydło, by został świetnym krawcem i szył ci dożywotnio kiecki, a z wiekiem przekonujesz się, że młody do niczego innego jak tylko do toczenia głazów się nie nadaje. Albo wymyślasz szalone imię dotyczące jego pięknych, rudych włosów, a później rozpaczasz, bo strzał w imię przy łysym noworodku okazał się nietrafny.
Podobno tak było.

Co więcej - ponoć słowiańskim dziewczynkom nie nadawano imion. Nie mam pojęcia, jak się komunikowali dopóki nie stwierdzili, że na zwrot: Ejj, babo! reaguje zbyt duża ilość kobiet i jednak wypadałoby je rozróżnić. Z tym, że nie wysilano się za bardzo. Imiona żeńskie powstawały po prostu do imion męskich, jak np. Bogusława.


Przyszła religia, pojawiły się imiona biblijne. Przyszła moda z Zachodu, Wschodu, pojawiły się imiona spolszczone albo na żywca wzięte z zagramanicy. Od imion się zaroiło i było w czym wybierać. Swego czasu i wcale nie tak dawno temu, panował fajny zwyczaj, kiedy to nadawano imiona po przodkach lub osobach szczególnie zasłużonych w jakiejś rodzinie. Teraz jest podobnie, z tym że rzadko kiedy słyszy się o imieniu po dziadku wojaku czy babci, która piekła ulubione ciasteczka mamy, gdy ta była małą dziewczynką. Teraz, inspiracją jest nic innego jak bóożek dzisiejszych czasów - Internet. I media oczywiście. 

MODA NA IMIONA

Moda się zmienia, każda. Imiona też, jednego czasu podobają się, za chwilę są już zupełnie passe. Kiedyś śmiano się z Dżessik i Brajanów, teraz jakoś nie dziwią. Moda na amerykańskie imiona minęła, ciekawi mnie, kiedy przyjdzie czas Sulejmanów i innych bohaterów tak popularnych teraz seriali tureckich. Kwestia czasu, zapowiadam Wam!

Za moich czasów dominowały imiona... Dla mnie zupełnie zwykłe. W książce telefonicznej mam chyba z dziesięciu Mateuszy, znam co najmniej sześć Joann, kilka Natalii, sporo Bartków, a prawdziwą egzotyką wtedy była koleżanka o imieniu Blanka czy Jagoda (ściskam, dziewczyny!). 
Mi podobały się wtedy imiona, które można było zdrobnić za pomocą kreseczek lub dołożenia i: Maciuś, Kubuś, Tomuś, Zuzia, Hania, Zosia. 

Później nastał okres powrotu do starych imion. Dziadkowych i babcinych. Stąd mamy teraz wysyp w szkołach Stasiów, Franków, Jasiów, Marysi, Antoś, czy Zosi. I tu psikus: pamiętam, że podobały mi się one wszystkie! Gdybym wtedy miała rodzić dzieci, na pewno poszłabym za panującą modą. Z tym że w miarę upływu czasu moja lista ulubionych imion zmniejsza się diametralnie. Winne temu były trzy czynniki:
- pojawiały się dzieci o moich imionach w rodzinie (a rodzinę bliższą i dalszą mam naprawdę sporą);
- zaczęłam kojarzyć moje imiona z uczniami, jakich napotykałam w pracy w szkole. Jeśli któreś dało mi się we znaki, automatycznie przestawało mi się podobać jego imię. Logiczne;
- moje ulubione imiona zaczęły nadawać swoim dzieciom koleżanki.

SKĄD TA POLA??

Wiadomo, nie chciałam mieć powtórki. Chciałam, by moja córka miała imię, jakiego na spotkaniach rodzinnych nie usłyszę. Fakt, spotkałam w ramach mojej szkolnej kariery dziewczynki o tym imieniu, nie zaszły mi one jednak za skórę do tego stopnia, by je zbrzydzić.

Do tego przeczytałam kiedyś "Polkę" Manueli Gretkowskiej. Dokładnie przed maturą. Pisałam na temat literatury pisanej dla kobiet i przez kobiety. Ogólnie chodziło o to, że jest to literatura emocji, uczuć. Esencjonalna, skierowana na zmysły i przeżywanie. Racjonalizm schodzi na drugi plan, przoduje życie chwilą, dostrzeganie drobnostek i postrzeganie ich w kategoriach niezwykłych. Mniej więcej tak to było.

Wtedy też poznałam Tokarczuk, Gretkowską, czytałam Szymborską. Przenikałam poniekąd tą zmysłowością i subtelnością myśli. Przy tej książce pierwszy raz pomyślałam, że chciałabym mieć taką córeczkę, taką moją Polę. Patrzeć, jak staje się kobietą, zmysłową i subtelną zarazem. 

Na dokładkę była Pola z serialu "Przepis na życie". Bohaterka ta grana przez Edytę Olszówkę była kompletną wariatką. Ogromnie pozytywną, zwariowaną. Takie kobiety też lubię. Cieszące się życiem, korzystające z niego. Może kiedyś odpalę z córką TVN Player i jeszcze raz obejrzę sezon za sezonem "Przepisu...". Albo podłożę jej Gretkowską na półkę z książkami. Może kiedyś.

CZY IMIĘ MOŻNA ZMIENIĆ?

Stanęło na Poli. Ja chciałam Apolonię, żeby było właśnie tak eterycznie, jakoś poważnie w dowodzie. Pola miała być zwariowaną stroną tego imienia. Jednak nie ruszyłam tyłka, by iść do Urzędu, a Artur na Apolonię aprobaty nie wykazywał. Albo Pola albo wcale. Chociaż swoich pomysłów nie miał ;-) Biorąc pod uwagę to, że Polek jest coraz więcej, moja na pewno nie będzie przez imię płakać.

A jeśli kiedykolwiek będzie miała ochotę je zmienić - proszę bardzo. W końcu może.

(Przy okazji pierwszego akapitu: Słowianie nazywali swoje dzieci jak chcieli na początku ich drogi życiowej. Kilka lat później odbywały się postrzyżyny, na których chłopiec przechodził spod opieki matki pod opiekę ojca i wtedy też nadawano mu nowe imię. To obowiązywało go już do końca życia. Miał więc dzieciak szansę się wykazać przez te siedem lat, a i kolor włosów na pewno zdążył się wyklarować.)

Swoją drogą, pamiętam jak moje imię, Żaneta, wydawało mi się dziwne, gdy byłam dzieckiem. Nie rozumiałam, skąd moja mama je wzięła, bo rzadko kiedy powtarzało się ono w szkolnych klasach. Właściwie wcale go nie lubiłam, bo jedna z uczennic w mojej grupie wołała za mną Żabojad (ja w zamian mówiłam na nią Ropuchożer) i wtedy wydawało mi się ono zbyt przykuwające uwagę. Marzyłam nawet o tym, by mieć zwykłe imię, np. Monika. A najbardziej chciałam mieć na imię Beata, jak moja pani katechetka (tak tak, pozdrawiam, pani Beatko!). 
Była dla mnie ideałem kobiety, miała niebieskie oczy, czerwone usta i wyglądem przypominała bajkową Śnieżkę. Do tego pięknie ilustrowała kredą na tablicy opowiadania biblijne, które akurat przerabialiśmy. Też tak chciałam. I wyglądać, i rysować. Musicie bowiem wiedzieć, że w czasach podstawówki nie istniałam, bo byłam typową szarą myszą schowaną pod miotłą. Stąd też już wtedy szukałam osób, w których skórę chciałam wejść. Później jakoś się odważyłam odzywać i bywać między ludźmi. A jeszcze dużo później skupiłam się na byciu po prostu sobą.

Czytam teraz tekst raz jeszcze, by podkreślić i pogrubić to i owo. Zastanawiam się, kiedy zdałam sobie sprawę, że taka a nie inna filozofia kryje się pod nadaniem córce imienia Pola. Myślałam, że po prostu mi się podobało, a tu masz, pełna argumentacja!

Swoją drogą ciekawe, co kierowało panią nadającą swojemu dziecku imię Guantanamera, Makarena albo Jeronimo Martins? Choć akurat w ostatnim przypadku śmiem podejrzewać, że liczyła na darmowe Świeżaki. ;)

A jakie są Wasze typy? 

Pogodzona ze swoim imieniem




  • Share:

Podobne posty

0 komentarze