Różowe włosy, czyli dlaczego u mnie ich nie będzie.

By Żaneta Gy. - 17:37

Wakacje rozkręciły się na dobre. Fala upałów sprzyja wszystkim, którzy na urlopach wodnych: nad morzem, jeziorem, stawem. Dzieciaki mają frajdę, nastolatki opalają się ile wlezie, a mi załączyła się dumka z lat gimnazjalnych...



INSPIRACJA NA ULICY

Żar z nieba wykańcza mnie do tego stopnia, że chętnie zapadłabym w sen letni. Z nadzieją wyczekuję deszczu i choć jestem zodiakalnym lwem, urodziłam się w sierpniu, a moją planetą w Układzie Słonecznym jest słońce (choć to nie planeta), to dmucham na nie i chucham, coby już odpuściło.

Kiedyś byłam inna. Będąc nastoletnią dziewuchą uwielbiałam się opalać. Wiadomo - nastoletni czas oglądania się w lustrze po milion razy, bo czy aby na pewno dobrze wyglądam?? Dbałam nawet o to, by co godzinę odwracać się na plecy/brzuch i równomiernie się zabrązowić. Moja skóra lubi słońce i zawsze po takich słonecznych kąpielach wyglądałam dobrze, iście wakacyjnie. Przeszło mi po studiach, kiedy stwierdziłam, że smażenie się na gorącym piachu i ociekanie potem nie kręci mnie tak, jak siedzenie w cieniu.
Człowiek jednak zmienia się całe życie.

Dziś, choć najchętniej przykułabym się do prysznica, ruszyłam do apteki i po niezbędne kosmetyki, które jak zwykle skończyły się w jednym momencie. Wy też tak macie, że wszystko jest, a kiedy już się kończy, to lista robi się długa na format A4??

I tu, w aucie z klimatyzacją, pojawiła się owa dumka o nastoletnim wyglądzie. Zatrzymując się przed pasami, moim oczom ukazały się dwie dziewczynki, na oko IV i VI klasa podstawówki, w szortach, kusych koszulkach i, co najważniejsze, śliwkowych włosach. Do tego kręconych. 

Wiem, jest różowe włosy są w modzie, szczególnie u blondynek, ale nic to. Identyczne włosy miałam w czasie mojego pobytu w gimnazjum! Nie różowe, nie z pasemkami... Śliwkowe. 
To było moje pierwsze i ostatnie takie farbowanie włosów.

ZŁY POLICJANT

Co to był za szał! Gimnazjum, a my czuliśmy się nie jak dzieciaki, ale jak NASTOLATKOWIE! To prawie jak posiadanie dowodu w formie legitymacji szkolnej. Tak to się jakoś wtedy czuło. A kiedy już dostało się telefon, to już zupełnie człowiek dorosły! (przy okazji, czytaliście dumkę o O TYM, DO CZEGO KIEDYŚ SŁUŻYŁY TELEFONY KOMÓRKOWE?

Nosiłyśmy kabaretki (nie rajstopy, tylko podkolanówki i do tego spodnie 3/4), bluzki odsłaniające brzuch, a paski od stringów podciągałyśmy tak, że widać je było zza spodni. Szczególnie przy siadaniu. Kto miał nam zabronić?
Wakacje, wreszcie można było malować paznokcie pstrokatym lakierem, usta błyszczykiem, rzęsy tuszem i oczywiście! włosy farbą! 

W czasach, o których mówię, przełomie wieków XIX i XX, ludzie czynili ze swoim wyglądem istne cuda. Cuda na kiju. Nie było ogólnodostępnego Internetu, a wszystko co nowe i modne stawało się takim obiektem pożądania, że pośmiewiskiem było nie nadążać.

Oto i ja, na śmieszność narazić się nie chciałam. Stałam się ofiarą ówczesnych trendów. 

Kupiłam sobie niebieski tusz do rzęs (w BRAVO było napisane, że to wakacyjny hit), w kieszeni zawsze miałam błyszczyk, a kiedy koleżanka farbowała włosy koledze, sama pokusiłam się o kolor!

Kolega miał włosy rozjaśniane, w całej łazience śmierdziało amoniakiem, a my sięgnęłyśmy po szamponetkę. Nie wiem, czy tak się mówi, czy takie coś faktycznie istnieje. Różnicą między szamponetką, a farbą miało być to, że owa substancja powinna zejść po kilku myciach. No to do dzieła!

Kolor na opakowaniu: fioletowy. Modny. Kumpela (ach, ten gimnazjalny slogan!) miała włosy blond, zrobiła sobie ładne, odznaczające się pasemka. Z automatu zapragnęłam takie też, i choć bałam się reakcji mamy (jako pierworodna zawsze miałam pozwalane na mniej niż kolejne dzieci), postanowiłam zrobić trzy małe linijki na włosach. Może nie zauważy?

Wszystko byłoby pięknie, ładnie, gdyby nie zbyt duża ilość zabranych włosów, które po wysuszeniu rozłożyły się na całej głowie. Wyglądałam, jakbym ufarbowała wszystkie włosy, a nie ich skrawki. Choć jeszcze w domu kolegi mi się podobało.

Tu punkt kulminacyjny: powrót do domu. Mama oczywiście o mało na zawał nie padła, gdy mnie zobaczyła. Pod groźbą tata ci da! kazała mi natychmiast zmyć TO z włosów. Poryczałam się i poszłam szorować ten swój mały, gimnazjalny łeb. 

Oczywiście okazało się, że szamponetka za 7 zł zmyć się tak łatwo nie da i kiedy już skóra głowy była wytarta na wiór, a włosy stanowiły jeden wielki, skudlony kołtun, odpuściłam. Musiało zostać. Czekałam na powrót Taty i srogie kazanie, a do tego Mama wysłała mnie do kościoła na pierwszy piątek miesiąca. Wydawało mi się, że wszyscy ludzie na mnie patrzą i prawie zapadłabym się pod ziemię z płaczem, gdyby nie to, że na owej mszy była kobieta z reklamówką czereśni, które jadła przez całą modlitwę. Teraz myślę, że przy niej raczej nikt nie zwrócił uwagi na moje włosy.

Tata wrócił jak zwykle. Nic nie zauważył. Kolejnego dnia też, i następnego również. Już zaczynałam oddychać pełną piersią, gdy przyszła sąsiadka i kiedy tylko mnie zobaczyła, wrzasnęła:
-O matko, ty też ten łeb ufarbowałaś??

Tata przyjrzał mi się uważnie, wybuchnął śmiechem, stwierdził FAKTYCZNIE! i przez kolejne trzy tygodnie, dopóki szamponetka nie wyblakła, nazywał mnie pisanką. Tyle było z ojcowego łajania.

Takie naszło mnie wspomnienie na widok tych dwóch dziewczynek w śliwkowych włosach. Od tego czasu tylko raz zrobiłam sobie sombre, delikatne, jakby kilka pasemek rozjaśnionych słońcem. Całych włosów nie farbowałam i dopóki siwe mnie nie złapią, nie zamierzam.

Jednak gwoli ścisłości: nie z nastoletniej traumy. Jestem zbyt leniwa, by walczyć z odrostami ;-)

A Wy, macie w swoich nastoletnich wspomnieniach podobne wakacyjne szaleństwa?

  • Share:

Podobne posty

0 komentarze