"Życie usłane różami", czy raczej ciężka harówa?

By Żaneta Gy. - 21:56

Sonetów i pieśni wychwalających kobiety, powstały pewnie tysiące. Istoty zachwycające, niedostępne, delikatne i piękne, nie mogły przejść bez echa w życiu niejednego poety. Gdzie te czasy?


Źródło: pixabay.com
"KOBIETO, PUCHU MARNY..."

Gdyby tak opisać współczesną kobietę, pojawiają mi się w głowie dwa obrazy. Karierowiczka lub zajęta rodziną Matka Polka. Obie oddane różnym życiowym sprawom, które same świadomie wybrały lub los im je zwyczajnie narzucił. Tak się zazwyczaj myśli. Podział na singielki, teoretycznie wyzwolone, realizujące się, być może w domu płaczące do poduszki z tęsknoty za żonatym kochankiem. Podział na mamuśki styrane życiem, cieszące się z tego, z czego dzieci się cieszą, nie mające czasu na ogolenie nóg, bo przecież pranie, zmywanie, odrabianie lekcji...

Są inne typy kobiet wokół nas. Seksi Mamuśki, bizneswoman, podróżniczki, marzycielki, tworzące coś własnego, ale i te zdominowane, zastraszone, pominięte, czy niedocenione...
Ilość kobiecych twarzy i charakterów nie jest policzalny, każda z nas jest inna. I co najlepsze: każda jest nieoczywista. Choć z zewnątrz wydają się zadowolone, w środku mogą zmagać się z łzami i odwrotnie.

Umówmy się na inny podział. Kobiety dzisiejszych czasów możemy podzielić jedynie na szczęśliwe i te pogrążone w rozpaczy

STUDIUM PRZYPADKU: KOBIETA NIESPEŁNIONA 

Bądźmy szczerzy. Równouprawnienie kuleje i w rzeczywistości kulturowo nadal od dziewczynek wymaga się więcej, niż od chłopców. Musisz być grzeczna, ładnie się uśmiechać,  znać podstawowe zasady zachowania się i przede wszystkim: nie mówić zbyt wiele, w złym tonie i nie daj Boże, w złym nastroju. Rażące jest, że dzisiaj wybacza się facetom brak kultury, nieprzepuszczanie przodem, czy zamykanie drzwi przed kobiecym nosem, podczas gdy płci żeńskiej wytyka się odkryte dekolty, nieposprzątane mieszkanie, histeryczne tłuczenie talerzy, a nawet babskie wieczory. Bo przecież "nie wypada kobiecie...". Szczególnie "w pewnym wieku...". I jeszcze jedno: wcale nie jest tak łatwo nam się wybić i zarabiać kupę kasy. Serio. Z hobby podobnie. Podczas gdy on idzie na wymarzony kurs wędkowania, ona zabawia dzieci i wyprowadza psa, bo ktoś musi.

Są odzywki, że skoro zachciało się równouprawnienia, to trzeba siaty z zakupami nosić i nie narzekać na trudności. Ok, tylko dlaczego nikt nie zwróci uwagi na to, kto rodzi dzieci, kto tak naprawdę dba o dom, o gości, dzieci. Porównując czas, jaki upływa na obowiązkach domowych kobietom, faceci zazwyczaj tylko bywają. Ojcami, sprzątaczami... Rzadko kiedy obowiązki są podzielone, a czas dla siebie porównywalnie długi.

Sytuacje życiowe są różne. Scenariusze pisze nie wiadomo kto i raz dodaje do nich kolorów,  a innym razem pozostawia je zupełnie czarno -białe. Lub szare.

Mąż tyran-despota, bije bo lubi. Kobieto, siedź cicho, może zasłużyłaś?
Matka ciągle wtrącająca się w Twoje życie i wspominająca każdy błąd, nawet te z czasów przedszkolnych. A może jesteś beznadziejna do cna, kto wie lepiej, niż mamusia?
Dzieci mające Cię głęboko gdzieś, bo podczas gdy Ty ogarniałaś pracę, dom i trójkę małego potomstwa, nikt nie powiedział im, że matkę należy szanować, za to że jest. Sama sobie jesteś winna!
Koleżanki, które w sumie Cię nie lubią, ale przez wzgląd na długą znajomość litują się i trzymają kontakt. A nuż zrobisz coś głupiego i chociaż będą mogły się pośmiać? 
Teściowa, która widzi w Tobie najgorszą partię dla swojego syna i skaranie boskie, a ona przecież też wie najlepiej!
Narzeczony, którego zmuszasz do spaceru z sobą raz w tygodniu, by trochę z nim pobyć, a w pozostałe dni wychodzący do kolegów lub kochanki? Kochana, przecież facet też musi odreagować stresy, które NA PEWNO ma... 

Wymieniać dalej te figury na naszych kobiecych drogach, z którymi dane jest nam się zmagać? 

W dużej mierze dzisiejsze damy są Herculesami w spódnicy. Przodowniczki pracy, ogarniają etat, by później biec do domu z zakupami, założyć fartuch, ugotować obiad o północy, by był na drugi dzień. Praczki, sprzątaczki, pomywaczki, pieluchozmieniaczki. Pedagożki, psycholożki, zabawki dla swoich dzieci. A później jeszcze napalone i dzikie kochanki,bo przecież mężowi też od życia się należy. 
Robią wszystko, co potrzeba, by innym żyło się dobrze, by każdy miał pod tyłkiem to, czego mu aktualnie potrzeba. Słuchają, pocieszają, pomagają i wyręczają. Czasami usłyszą "dziękuję",  czasami tylko sobie mówią, że dzięki ich pracy ktoś ma lepiej i łatwiej. I staje się. Nie ma w ich życiu czasu dla nich samych.

Zajęte prasowaniem gaci i wymyślaniem zdrowych obiadów, nie czują czasem, jak życie ucieka między palcami. Poświęcają swój rozwój, książki czytają raz w roku, a na babskie wieczory muszą otrzymać pisemną zgodę od męża zawieszoną na lodówce, żeby tylko nie zapomniał, że Ty w tą sobotę wychodzisz. 
I nastaje ten dzień. Kobieta wychodzi zrobić coś dla siebie i myśli cały ten czas o jednym. Boże, czy on sobie da radę?? Do diabła! Facet daje sobie radę z dotarciem do domu w stanie zupełnej nietrzeźwości lub znalezieniem młodszej o 20lat kochanki, a nie zmieni pampersa?? Litości... Choć już ciotki osiedlowe zaczynają dumki w oknie, pt. Gdzie ona tak łazi, latawica jedna, a mąż biedny, sam w domu... Nie przystoi!

Okrutne jesteśmy dla siebie. Odbieramy sobie życie i nie dajemy prawa do korzystania z niego innym. Co więcej - szczególnie nie dajemy tego prawa pozostałym jajnikonoszkom. Obgadujemy się i wytykamy palcami, a gdzieś w podbrzuszu czujemy, że chciałybyśmy tak samo. Ale! Poczucie obowiązku, odpowiedzialność za innych, która z nas dosłownie kipi, nie daje spać po nocach, jeśli nie wykonamy wszystkich założonych zadań. Na pierwszy plan idzie uszczęśliwianie innych, a na siebie zazwyczaj nie ma już czasu i energii.

PRÓBUJESZ WALCZYĆ Z SYSTEMEM 

Niektóre z nas mają to szczęście, że w porę potrafią się ocknąć z tego letargu podwładności. Zostawiają tego "biednego" męża samego z dziećmi i wymagają, by odkurzył mieszkanie, by wyjść choć na dwie godziny do parku, czy na kawę. Teściowa patrzy złym okiem, własna rodzona matka załamuje ręce,bo nie tak Cię wychowała, a Ty wiesz, że inaczej nie można i puszczasz to koło uszu. Brawo Ty!

Zafunduj sobie kiedyś ten moment, gdy wszyscy wkoło wieszają na Tobie psy, bo zrobiłaś coś, na co miałaś ochotę i wynagrodziłaś sobie trud codziennych obowiązków, z którymi często jesteś sama. Dasz radę. Unieś czoło, weź głęboki oddech i niczym królowa Elżbieta, pomachaj im ręką z oddali. Nie bój się. Podobno mężczyźni kochają zołzy, a matki nie naślą na Ciebie kuratora, by zamknął Cię w poprawczaku, bo się źle prowadzisz. Jesteś już na to za stara. 

Czasem brakuje odwagi na takie kroki. Na wyjście poza strefę pozornego "komfortu", jeśli komfortem można nazwać pomijanie własnych uczuć na rzecz oddania się innym ludziom. Brakuje odwagi, by wyjść z domu, ale masz to poczucie,że coś jest nie tak. Dłużej tak nie możesz, dusisz się w związku, masz dość bycia drugim planem. Chcesz, by inni liczyli się z Twoimi uczuciami i zbierasz się w sobie, nastawiasz dwa miesiące, by wykrzyczeć im w twarz, co Ci leży na serduchu, i robisz to!
Krzyczysz, że nie masz ochoty słuchać "złotych rad" mamy i teściowej. 
Krzyczysz, że nie masz ochoty na seks, skoro on przychodzi do łóżka z zamiarem jak do roboty, a później biegnie do kolegów i nawet nie całuje Cię na dobranoc.
Krzyczysz mu, że masz dość siedzenia w domu i marzysz o tym, by zabrał Cię chociaż do kina, bo chcesz, by on po prostu był i pragniesz poczuć się kochaną i adorowaną.
Krzyczysz, że masz dość tej gównianej pracy za marne pieniądze, która szarga Ci nerwy i zabiera życie. 

Tak, wykrzyczałaś się. Pobeczałaś, stłukłaś cztery talerze. Usmarkałaś się i czekasz na efekty. Fajnie, jeśli się pojawią. Jeśli ktoś się przejmie tym, co mówisz. Przejmie na tyle,by zmienić swoje życie i podejście, by polepszyć Twoje. 
Gorzej jednak, kiedy matka patrzy na Ciebie z politowaniem, szef komentuje, że "jak się nie podoba...",  a partner zabiera Cię na szybki spacer dla świętego spokoju i wraca na kanapę przed telewizorem.

Dupnie. Czujesz się zawiedziona, rozczarowana, bo przecież Ty im tyle dajesz, a oni Tobie... 
Myślałaś, że coś zmienisz swoim wystąpieniem, a w rzeczywistości dałaś upust emocjom, które być może na nikim nie zrobiły wrażenia. Może usłyszysz "przecież ja też się dla ciebie staram" lub "to wszystko dla twojego dobra", i może nie znajdziesz przypadkiem SMS-ów od kochanki na jego skrzynce. Załamujesz ręce, mówisz sobie, że "chociaż próbowałaś" i dalej zakładasz sobie na plecy swój krzyż godząc się na wszystko. 
A może ten świat oszalał? Lub ludzie, którzy kręcą się wokół Ciebie? Nie chcą Cię słuchać, trudno, bez łaski. Daj spokój z taką walką, bo podczas gdy Ty stracisz na to swoją energię i wbijasz sobie kolejne szpile, oni będą nadal żyć jak gdyby nigdy nic. Po swojemu. A Ty zostaniesz w tej otchłani czarnych myśli i masochistycznych doznań. 

Bez namawiania na rewolucje życiowe. Czasem się przydają, gdy wywracasz wszystko do góry nogami, odcinasz się od toksycznych relacji, budujesz swoje losy od nowa, tym razem według swoich zasad. Są to fajne kroki, dla tych najbardziej odważnych. Dla tych mniej też, potrzeba tylko dużej wiary w siebie i przełamania własnych słabości.

WSZYSTKO ZALEŻY JAK LEŻY ( W GŁOWIE )

A poza tym trzeba przypomnieć sobie o sobie. Kupić sobie kwiaty, skoro tego chcesz. Poczytać książkę w parku, jeśli dawno nie czytałaś, a kiedyś tak bardzo to lubiłaś. Brać przykład z innych i zacząć żyć po swojemu, by być sobie wsparciem. Choć w małym stopniu. Każ dzieciom posprzątać pokoje, mężowi zrobić zakupy. Korona im z głowy nie spadnie, a Ty będziesz miała chwilę na złapanie oddechu. Nie czekaj na sonety i romantyczne historie. Podziałaj w tym kierunku.

Mam pod sercem małą dziewczynkę, którą chciałabym przygotować do tego świata z kulejącym równouprawnieniem. Chciałabym, by podejmowała w przyszłości decyzje w zgodzie z sobą i wybierała do życia osoby, które będą jej warte. Nie wiem, czy mi się uda ją do tego przygotować. Nie wiem, czy wpoję jej, że ona też jest ważna i nikt nie jest "równiejszy" niż ona. Nie wiem,  czy przekażę jej pewność siebie i dam odwagę do mówienia tego, co będzie myślała i czego będzie pragnęła. Nie mam zielonego pojęcia, jak wytłumaczę jej, że czeka ją wiele rozczarowań i najlepiej, by umiała liczyć na siebie. By była sobie choachem, kochankiem, by sama się motywowała i nagradzała... Sama wiele rzeczy potrafię przemilczeć, choć wiem, że nie warto siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.

Nadal jednak jestem kobietą, całą ubraną w nadzieję na szczęście. Moje, jej, osób mi bliskich. Bo jednak nie mam serca myśleć tylko sobie. Czekam na tą euforię, kiedy będę ją tulić w ramionach i nabieram sił na nową rolę. Przed nami co najmniej sto dni.

Kobiety, żyjmy też dla siebie (i trochę dla innych).
Mężczyźni, bądźcie dobrzy dla swoich kobiet.
I może napiszmy jakieś nowe sonety. Ku chwale Herculesek dzisiejszych czasów.
Nie zaszkodzi ;-)






P.S. Wiem. Temat nie jest (i nigdy nie będzie) wyczerpany. A jak Wy to widzicie?

  • Share:

Podobne posty

0 komentarze