Oczy stracha.

By Żaneta Gy. - 09:31

Tłumaczyłam ostatnio dzieciom, że strach i lęk tworzymy sami. Oczy stracha też, szczególnie te wielkie. Skoro więc sami jesteśmy jego kreatorami - po cholerę się bać?

Ludzie, którzy się boją, mają na tą chwilę silne nogi. Fakt.

Strach wchodzi nie gdzie indziej jak właśnie w uda, łydki, stopy. Wiesz to i już się nie zastanawiasz, dlaczego w horrorach ludzie cały czas biegną uciekając i wcale się z racji tego nie męczą. Przykład dość przesadzony, ale dobrze to ilustruje.

Dla ciekawskich: wiem jeszcze, że złość chowa się w rękach - wściekli moglibyśmy przyłożyć, zbić, zniszczyć, rozszarpać na strzępki.

Od kiedy tylko pamiętam, zawsze coś mnie martwiło i często bałam się różnych rzeczy. Złej oceny w szkole, wyzywania mamy, tego czy ktoś mnie polubi i inne. W miarę dorastania strach stawał na wyższych poziomach i ogarniał coraz to poważniejsze kwestie. Pamiętam też, że nigdy nie czułam go świadomie, lub po prostu nie zdawałam sobie z niego sprawy. Zawsze tylko bardzo bolał mnie brzuch. Do teraz boli, szczególnie gdy stresuję się czymkolwiek i nie zdaję sobie z tego sprawy. Mdli mnie, brzuch boli, a ja jestem niespokojna i kręcę się z sobą jak mój pies, który szuka miejsca na kupę. 

Dokładnie tak.

Ostatnim strachem, jakiego rozpoznałam w otchłani mojego umysłu i umiałam go nazwać był lęk przed samotnością. Chyba niczego innego nie bałam się tak bardzo. Nawet dziewczyna wychodząca ze studni w "Kręgu" wydawała mi się wtedy słodka i kochana. Podczas gdy ja zastanawiałam się rozdarta, czy kiedykolwiek ktoś mnie zechce i zostanie ze mną do końca życia. Mojego oczywiście.
Nie licząc setki chłopaków, z którymi się umawiałam, w moim życiu był jeden ktoś na poważnie, który odszedł tak niespodziewanie, że ziemia każdego dnia osuwała mi się spod nóg. Do dziś nie wiem, jaki był tego powód (ok, podejrzewam), ale wiem, że było mi to potrzebne. 

Wtedy uczepiłam się tego człowieka i myśli, by widzieć go starego obok siebie tak bardzo, że nie wyobrażałam sobie, by mogło być inaczej. W końcu marzyłam o tym tak mocno... A podobno im więcej się o czymś myśli, tym silniej to do siebie przyciągamy.. Widocznie pomyślałam kiedyś inaczej i jednak moja młodzieńcza love story skończyła się rozsypką.

Przez pierwsze dni rozpaczałam i przeżywałam, jestem bowiem osobą obdarzoną brakiem skłonności do uzewnętrzniania tego, co mnie boli tak dogłębnie. Gdy mi coś uwiera, mówię od razu, gdy boli... Tego się uczę. Na razie efekty marne.

Tak więc bałam się okrutnie. Naprawdę myślałam, że zostałam na świecie niechciana, skopana i czułam się wtedy najgorszym człowiekiem w kosmosie. Choć przecież nic nie zrobiłam, ba! Próbowałam mu się przypodobać zatracając siebie na rzecz jego zachcianek. Jakoś tak było właśnie.. A on mnie tak obuchem w łeb..

Siedziałam, gapiłam się w gwiazdy i błagałam, by odmienił się mój los.

Bałam się, że nikt mnie nie usłyszy, że przecież poprzednich życzeń nikt nigdy nie spełnił... I bolał brzuch, mięśnie były napięte, żyło się ciężko.

A później nastały lata syte. Pracowałam nad sobą i swoją samooceną bez ustanku. Czytałam, słuchałam, działałam. Ganiałam z kąta w kąt, by odszukać coś,  co wydawało mi się, zginęło. Coś, co mi odebrano, bez czego bałam się żyć. Nawet nie zauważyłam, jak daleko zaszłam w las gubiąc właściwą ścieżkę. Wtedy mój Tato potrząsnął mi ramionami i udało mi się ocknąć z takiegi życia  poszukiwacza, ciągłego Włóczykija. 

Spojrzałam na siebie z boku i pomyślałam:
"Czego ty tak naprawdę chcesz?".

Oczywiście trochę jeszcze trwało, zanim zrozumiałam, o co mi chodzi. Zmiany w nas potrzebują czasu. Nie przydarzają się tak po prostu, bez zapalenia się żarówki nad głową.

Doszłam wtedy do wniosku, że rzeczywiście boję się być sama. Bez kogoś, komu z rana powiem "dzień dobry", a później opowiem,co u mnie słychać. Bałam się, że do końca życia będę musiała radzić sobie sama.

A później obróciłam kota ogonem i spytałam: "Właściwie to dlaczego nie?". Wtedy się zaczęło.

Machina ruszyła.

Poczułam jaką mam moc, gdzieś tam w środku. Olśniło mnie, że w sumie to ja jestem swoją jedyną nadzieją na życie wypełnione po brzegi akceptacją mnie, chwaleniem siebie i robieniem prezentów przy każdej ważnej okazji.

Było to już parę lat temu, jednak nadal wierzę, że jest to dobry tok myślenia. W każdym razie dla mnie. Bez pewności w swoją osobę i moją wartość pewnie nadal byłabym zalęknioną myszą. Siedziałabym teraz pod miotłą czekając aż ktoś z łaski zwróci na mnie uwagę i może powie coś miłego. 

Z łaski oczywiście. 

Uff, mam to za sobą. Wierzę w siebie i wiem, na co mnie stać. Ufam, że poradzę sobie z życiem własnymi siłami. Z kimś, czy bez kogoś - dam radę.

Dlaczego?

Bo nie boję się jutra i najnormalniej w świecie lubię siebie!

Dużo odwagi i polubienia swoich zalet Kochani - pilnujcie ich i pieśćcie ile wlezie!

Z poważaniem
ŻżŻ


  • Share:

Podobne posty

4 komentarze