Jesteś liderem czy kozłem ofiarnym?

By Żaneta Gy. - 17:37

Mam dla Was małą anegdotkę z czasów, gdy wesoło kroczyłam sobie po korytarzach uczelni i kiedy to moim największym zmartwieniem była duża kolejka w punkcie ksero, a potrzebowałam notatek na wczoraj. Studia... Te moje były naprawdę fajne.


Zajęcia z pedagogiki. Przedszkolnej bodajże. Praca w grupach. 
Na naszym kierunku praca w grupach była dla wykładowców ulubioną metodą nauczania. Dostawaliśmy tekst, hasło i dabum! Burza mózgow, czytanie ze zrozumieniem, pobudzanie szarych komórek do działania, a później... A jakże! Prezentacja!


Dzięki studiom z pedagogiki (a w szczególności arteterapii) pozbyłam się poczucia tremy i stresu przed i w trakcie wystąpień publicznych. Dodając do tego wywiadówki, które już udało mi się przeprowadzić, paplanie czegoś na forum dużej ilości osób to dla mnie pryszcz.


Jednak nie zawsze tak było. W podstawówce byłam uosobieniem wstydliwości i nieśmiałości. Typowa szara mysz schowana pod miotłą. Wyobraźcie sobie, że w którejś klasie, czwartej bądź piątej, tak bardzo bałam się wystąpień, że kiedy moja grupa przygotowywała przedstawienie z okazji Dnia Matki, ja nie zgłosiłam się do ŻADNEJ roli. Wychowawczyni w porę zauważyła, że nigdzie mnie nie ma i dostałam rolę żabki z piosenki, która była wykonywana podczas wystąpienia. Uczniowie stali śpiewając, a ja ruchem interpretowałam utwór, a mianowicie skakałam z prawej na lewą i z powrotem. I to było na tyle. Cały występ. Brawo, kurtyna. Rola życia.

Co więc się stało, że tak bardzo odmienił się mój stosunek do wystąpień publicznych? 

Cóż. Mój zawód nie daje mi wyboru. Kiedy będę się jąkać, nerwowo skubiąc sweter na wywiadówce, rodzice z miejsca ocenią mnie negatywnie i nic nie będą sobie robić z moich słów. Jeśli nie poczują we mnie mocnej osobowości, po prostu zostanę przez nich zlekceważona. Zresztą nie dziwię się. Sama miałaby takiego kogoś w głębokim poważaniu albo bardzo bym mu współczuła...

Tak, tyle w ramach dygresji, bo popłynęłam! 
Wracając do początku, do studenckich czasów:

Praca w grupach, praca z tekstem. 
Zadanie: przeczytać artykuł, wybrać z niego co najlepsze i opowiedzieć o nim na forum. Jeśli kiedykolwiek byliście w podobnej sytuacji, to pewnie wiecie, jak taka prezentacja działa:
-Ty mów!
-Nie! Ty mów!
-Dlaczego ja? A może ty??
...
Tak było i tym razem. Wykładowca patrzy na nas zza okularów, a z naszej czwórki żadna nie chce się wychylać i popisywać erudycją. Wtedy też ja, już trochę odważniejsza niż za czasów podstawówki, wypaliłam:
-OK, to ja streszczę.
Myślałam, że pójdzie raz, dwa, a tu słyszę:
-Teraz jest pani liderem czy kozłem ofiarnym?
Zamarłam. Wzrok pani profesor wywiercał mi dziurę w głowie, a mnie trochę skołowało. Powiedziałam:
-Liderem...
Wydawało mi się to oczywiste, choć nie powiedziałam tego z całą pewnością. Pomyślałam, że skoro nadstawiam karku za wspólną pracę, to jest to logiczne. Wszyscy będą słuchać właśnie mnie (z zaciekawieniem oczywiście) i to ja stoję w tym momencie na czele grupy, więc TAK! jestem liderem! Ja - wybawicielka, bohaterka wręcz, biorąca na swoje barki trud zaprezentowania się!

W zamian usłyszałam tylko:
-Niech się pani zastanowi. Nikt nie chciał się wypowiadać i to zadanie padło na panią. Niech mi pani jeszcze raz powie, czy sama chce się pani go podjąć, czy tylko dlatego, że nikt inny nie chce tego zrobić? 

Skumałam. Chodzi o branie odpowiedzialności. 
Pani profesor rozróżniła pojęcie lidera i kozła ofiarnego. Bo w końcu ja też początkowo nie chciałam się wypowiadać, zrobiłam to dla świętego spokoju. Może grupa mnie zmanipulowała, bo wiedzieli, że często wychodzę przed szereg i w końcu ulegnę? 

Nie chciałam być kozłem ofiarnym. Na studiach już nie. Miałam już szóstą klepkę. ;)

Spojrzałam na panią profesor i powtórzyłam:
-Tak, jestem liderem.

I zaprezentowałam siebie i pracę swojej grupy. Od tamtej pory wypowiadałam się prawie przy każdym zadaniu. Sama z siebie.

A Ty? Jaką pozycję w życiu zajmujesz? :)

  • Share:

Podobne posty

0 komentarze