Ciepło, ciepło, ciepluteńko.

By Żaneta Gy. - 16:32

"Uff jak gorąco! Puff jak gorąco! ..." i tak dalej i tak dalej. A podobno to dopiero początek. Fala ciepłoty nadeszła od tak sobie, żar praży z nieba, a urlopu oczywiście nie ma. Afryka dzika, zdjęcia znajomych z upalnych plaż i nagrzanych jezior, a Ty siedzisz i z utęsknieniem w oku rozkminiasz niesprawiedliwość losu.

Z drugiej strony, gdyby odepchnąć na bok całą tą zazdrość, gulę w gardle i poczucie gorszości, taka sytuacja też ma swoje plusy. W rzeczywistości jest milion rzeczy, które można robić latem i w zupełności mogą one zastąpić nam Bahamy czy rafy koralowe.

Mieszkam w Wielkopolsce, jedynym możliwością ochłodzenia się jest wyjazd nad jeziorko, zalew, basen... Albo na własne podwórko/balkon w miskę z wodą ;) Takie wodowanie jest dobre i przyjemne. Narzekając na upał zapominamy o tym, że to właśnie latem mamy szansę docenić piękno przyrody, dar wody i lasów, które są rozwiązaniem dla osób trudno znoszących taki skwar. Na przykład dla mnie.

W dni takie jak dziś, kiedy odczuwalna temperatura (dla mnie) wynosi 50 stopni, mam ochotę zwiać gdzieś cień i w chłodek. Ponieważ jednak nie ma tak dobrze, trzeba sobie radzić. Piję herbatki, wodę, miętę, melisę... Byle dużo. Chowam się na razie w domu, podstawiam głowę pod wiatrak i trwam. A wieczorami wychodzimy na spacery, kiedy już upał zelżeje. Nie tylko my zresztą - wczoraj Kalisz tętnił życiem. Spacerowicze, faworyci kebabu po północy i piwni smakosze cieszą oczy w okolicznych ogródkach. Kalisz uważa się za miasto starszych ludzi, dlatego miło popatrzeć na to, jak ludzie na nowo odkrywają jego czar. Urok, który ja poznałam mieszkając tu na studiach, a teraz już dożywotnio, przy boku Lubego ;-)

Lubię lato za te spacery nocą.

Poza tym uwielbiam lato za warzywa i owoce, które nie pachną chemią, są krzywe i mają smak. Ogórki kiszone, cukinie, agrest... Wczoraj odkryłam na nowo smak mirabelki. Owoc, który kojarzy mi się wyłącznie z moją babcią, która pierwsza mnie nim poczęstowała. Najlepsza babcia na świecie miała swoje miejsce, gdzie te drzewka rosły i to dzięki niej próbowałam mirabelkowego kompotu.
Widząc drzewo obsypane owocami nie mogłam się powstrzymać przed uratowaniem dojrzałych już mirabelek. Nazrywałam chyba z dwa kilogramy owoców, a wczoraj - pomimo upału - przerobiłam wszystko na dżem. Przepisu nie podam, ponieważ cukru sypałam na oko i dodałam kilka goździków. Efekty są oczywiste: wyszedł niezły kwas, ale przynajmniej zdrowy i mój! Zachwycam się, w końcu wyszedł z mojej krwawicy ciężkiej, kiedy to musiałam pilnować garów, by nic się nie przypaliło.

Lipiec minął mi na urlopie i pracy, sierpień rezerwuję na celebrację życia i lata.

Udało się już zrobić ognisko, takie najprawdziwsze i zjeść kiełbasę z kija. Cudo! Niezdrowa i tłusta, w pszennej, niezdrowej bułce. Zapomniałam już jak taka smakuje, a smakuje naprawdę obłędnie! Jak z czasów podstawówki, kiedy ogniska były legalne wszędzie i co roku jadło się takie specjały z okazji rozpoczynających się wakacji. Rewelacja, na równi z mirabelkami!

Są takie smaki, zapachy, które przypominają mi o innych czasach, które przecież przeżyłam osobiście, a teraz siedzą gdzieś w otchłani niepamięci. Trochę z tego można znaleźć w pamiętnikach, które pisałam - bagatela! - od II klasy podstawówki, aż po czasy studiów dziennych. Od kilku lat już nie zapisuję kartek, a szkoda. Już mi się nie przypomni, co wczoraj powiedział Artur, ani jak pachniało wtorkowe ognisko. Robię zdjęcia, robię i zbieram. Segreguję na płytach i dokładnie je opisuję. Podobno wspominanie to zajęcie starców. Więc jestem staruszką i śmieję się do swoich myśli, w których widzę twarze, gesty i słowa, jakie kiedyś sprawiały mi przyjemność.

Uff, uroczyście stwierdzam, że mam czas przemyśleń. ;-)
Udanego weekendu, docenienia darów lata!

Ż.









  • Share:

Podobne posty

2 komentarze