Jak shejtowałam Internet.

By Żaneta Gy. - 22:06

Nie było mnie tu 20 dni. Wstąpienia na Facebooka są okazjonalne, na Intagramie ograniczam się do obejrzenia kilkunastu zdjęć. Codziennie sprawdzam maila i konto bankowe, czy nie pojawił się w końcu się jakiś spadek od dziada pradziada. Internetowy detoks?



Przeżarło mi się 


Znacie to uczucie, kiedy coś wam bardzo smakuje, więc jecie tego tyle, że aż w końcu zaczyna uszami wychodzić? Do tak zwanego porzygu?

Ja już od dawna nie, bo staram się odżywiać racjonalnie. Bez łakomstwa. Bez wpychania w siebie, kiedy wiem, że już mi stoi ostatni kęs w gardle i musiałabym popchnąć łyżką. 
Jednak pomimo tej dbałości i tak się przeżarłam. Social mediami.

Dzień na scrollu

Pobudka, śniadanie, Pola już na podłodze, uczy bawić się samodzielnie, a matka co robi? Odpala Internety. Jedno karmienie, drugie, a matka co? Scrolluje tablicę na Facebooku. Dzieciolek już śpi, można się wykąpać i kłaść do łóżka, a tam co? Pora przewijać zdjęcia na Instagramie.

Tak, brzmi to słabo, ale coś takiego ostatnio w moim życiu się zadziało. 

Aż w końcu nadszedł pewien piękny dzień, gdy słońce zaświeciło w okiennice, gdy pies przyszedł się przytulić, a Pola stwierdziła, że żadna zabawa nie ma sensu, jeśli nie siedzi na moich kolanach. 
Powinnam teraz napisać wzniosłą myśl, że trzeba łapać chwile, żyć tu i teraz!, napawać się momentami!...

Ale nie.

Tego dnia, owszem, spędziłam czas żyjąc w teraźniejszości. Bawiąc się z Polą, głaszcząc psa, wypijając herbatę bez pośpiechu. A wieczorem zasiadłam na kanapie, gdy córka już spała i... 
Nadrobiłam social-mediowe zaległości.

Oglądałam jedno InstaStory za drugim i po godzinie byłam już nieźle wkurzona.

Naprawdę. Bierze mnie wkurz.

Irytuję się na social media, które coraz bardziej zmieniają ludzi. Da się zauważyć kilka ścieżek nagrywania Story, po których kroczą ludzie chcący mieć jak najwięcej followersów i brną ślepo, by tylko nabić sobie oglądalność.

Facebook zasypuje mnie reklamami, blogami, sklepami. Moich znajomych prawie w ogóle nie widuję, nic mi się nie wyświetla, toteż pomijam te media.
Na Instagramie za to dzieje się jak nigdy! 

To, co najbardziej boli moje oczy to powtarzające się w kółko, na okrągło, te same wzorce zachowań. Takie same gadki, podejścia. Jednego dnia potrafię zobaczyć piętnaście Story o tym, że ja już nie chcę śniegu! Co jeszcze jest fe?

"Jestem buntowniczka, nie obchodzi mnie twoja opinia i zaraz powiem ci coś, po czym opadnie ci kopara. I w ogóle nie interesuje mnie co myślisz".
Wkurzam się, gdy widzę dziewczynę, która jest fajna, sympatyczna, miła i naprawdę dobra w rzeczywistym świecie, a na swoim profilu robi z siebie nonszalancką heterę. Coś tam sobie gada, prowokuje, próbuje wzbudzić kontrowersję, choć w ogóle to do niej nie pasuje. No, ale mówi w sposób, który pobudza ciekawość. Chce się ją oglądać, czytać, bo człowiek ciekawy, co tam ona wymyśliła, a dochodząc do końca jej wywodów okazuje się, że właściwie niczym nowym nie zabłysnęła. Efekt osiągnięty - widzowie się naustawiali, bo a nuż, rzuci mięsem, a w ostateczności okazuje się, że kończy się słabo. Albo raczej kończy się miło, bo dziewczyna też miła z natury. (natury nie oszukasz!). Na siłę bawienie się w nienaturalność.

"Kupiłam tą odżywkę do paznokci, przetestowałam i polecam, polecam, polecam!"
Rozumiem, że niektóre dziewczyny robią tak za coś. Za produkt, za kasę. Ok, taka płaca, taka praca. Ale co widzę częściej: dziewczyny kupują kosmetyki, zachwalają, polecają, a za miesiąc w ich dłoniach pojawia się nowa odżywka, oczywiście też wspaniała i cudowna, i tylko ją musisz mieć! Tu się gubię: to tamta była zła? 
Albo inny motyw. Nic, co w rękach blogerów nie jest złe. Doprawdy, nie spotkałam się jeszcze z żadną krytyczną opinią na temat kosmetyku/zabawki/książki itp. Serio wszystko jest takie cacy? 

"To mój profil lewy, to mój profil prawy, a to mój dzióbek".
Wiecie, o co cho. Filmiki nagrywające wdzięczne lica. Bez rozmów, z lekkim uśmiechem. Z uszami psa, z noskiem królika. Zapełnienie czyjejś nudy rzutujące na to, co nawinie się pod mój scrollujący  palec.

"Opowiem wam, jak wczoraj kumpela bekła w kościele".
Takie opowiadania to jeszcze bym mogła posłuchać, chociaż bym się pośmiała. InstaStorowe opowiadania ciągną się, za przeproszeniem, jak flaki z olejem,. Zazwyczaj nawet nie są śmieszne, a po ich obejrzeniu człowiek czuje niesmak. I nie pamięta, o czym był wykład. 
Niektóre gadaniny są naprawdę zbędne i nierzadko zastanawiam się: "tylko co to kogo obchodzi?". Widziałam już ostatnio panią, która czekała rok na wizytę do renomowanej kliniki, a po godzinie zjechała ową klinikę za niekompetencję. Matkę, która bawi się z dziećmi lalkami i wszystko nagrywa (po trzech minutach koniec zabawy, bo matka jako tako udział brała słaby i dzieci się znudziły). Dziewczynę w aucie stojącym w korku, opowiadającą o ludziach siedzących w innych samochodach. Ludzi popisujących się i robiących z siebie super luzaków, bo zauważyli, że są nagrywani na Insta.

Patrzę i zastanawiam się, czy te osoby nie mają matek/sióstr/przyjaciółek/mężów, do których mogłyby zadzwonić i się wyżalić/wypłakać/wygadać o pierdołach, które naprawdę są duperelami przez duże D. Bo ja tak robię. 

Nie mam nic przeciwko InstaStory. Miło się czasem patrzy, gdy ktoś chce ci pokazać swój świat, cząstkę siebie. Podrzuca piękne zdjęcia, dobre rzeczy, smaczne dania, czy egzotyczne miejsca. Miło, kiedy robi to zupełnie nienachalnie i zostawia sobie cząstkę prywatności. Dobrze, gdy nie muszę oglądać każdej minuty jego życia, nie potrzebuję tego.

Fajnie, gdy ludzie na przykład siedząc w restauracji, żyją tam, a nie na Instagramie. Czy spędzają czas z rodziną bez telefonu w dłoni. Gdy widać, że mają życie prywatne. Niestety, to wyflaczanie i socialmediowy negliż rzuca się na mnie z każdej strony.

Ale, ale! 

Rozumiem, że takie czasy.

Ta powtarzalność wynika ze zbytu, jaki mają te wszystkie dzióbki, historie o jajecznicy na śniadaniu, czy pokazywanie wacików, jakie ostatnio się nabyło (bo są super!). 

Rozumiem, że wszędzie pojawia się ten sam temat, bo większość korzystających z social media chce zabłysnąć, a skoro czasami nie da się wymyślić czegoś nowego, to sięgają po sprawdzone schematy. 

Ok, proszę bardzo. Sama jednak się z tego wypisuję, bo nie uważam, by codzienne wrzucanie selfie, czy nagrywanie siebie podczas kolacji ma dla mnie sens. 

Z braku chęci do bycia taką jak wszyscy pokazuję siebie na InstaStory, ale z mniejszą częstotliwością niż każdy "szanujący się bloger". Za to wrzucam SAME DUMKI O TYM, CO NA PEWNO WAS ZAINTERESUJE!

Jeśli więc macie chęć na złapanie oddechu i dystansu do tego świata pełnego zakłamania i udawania, to zapraszam do mnie. A co!

Na koniec mam dla Was gratkę. Słowa Edyty Olszówki, które idealnie wpadły mi pod oczy dzisiejszego dnia:

"Może zabrzmi to niedorzecznie, szczególnie w dzisiejszych czasach, ale dla mnie ważne jest poznawanie, naprawianie, rozwijanie. Śmieszą mnie hasła takie jak: "Brawo ja!". Co to w ogóle znaczy? Sami sobie musimy bić brawo, bo nie ma wokół nikogo, kto mógłby nas docenić? Nie ma też nikogo, kto zrobiłby nam zdjęcie, dlatego zaraz po tym, jak nagrodzimy się owacją, strzelamy sobie selfie. [Śmiech]. To żałosne! Nie chcę żyć w świecie, w którym ludzie ze sobą nie rozmawiają, tylko siedzą w telefonach.(...)."
 Piona, pani Edyto! <like> <serduszko> <łapka w górę>

A Wam - dobrej nocy!

  • Share:

Podobne posty

0 komentarze