"Yes, I do!" - rada przedślubna.

By Żaneta Gy. - 22:16


Półtora roku przygotowań. Trochę kłótni i stresu. Zaskoczenia, emocje i zero czasu na cokolwiek. To było przed ślubem. Nadal próbuję złapać oddech.



ŁATWO NIE BYŁO!
Nie myślcie sobie, że czas przed ślubem był radosnym oczekiwaniem, drżeniem serc i niespokojnym odliczaniem dni. Były nerwy, kłótnie, załamania, kiedy się chciało rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady. Ciągle dochodziły do nas słuchy różnych opinii na temat tego, co planujemy, do tego nasza wizja nie zawsze spotykała się z aprobatą otoczenia, ale udało się!
Po małych kompromisach goście byli zadowoleni (przynajmniej tak mówili), rodzice szczęśliwi, a my zaliczyliśmy pewien etap życia, który ma otworzyć nam zupełnie nową drogę naszej egzystencji.

Jeśli planujesz ślub, lecz jeszcze nie poczyniłaś/eś żadnych kroków w tym kierunku i jesteś na samym organizacyjnym początku, dobrze radzę: nie oczekuj zbyt wiele.

Nie nastawiaj się, że będziesz z radością w sercu wyczekiwać tego dnia, w którym nie wiesz, co tak naprawdę się zdarzy. Stresów jest ogrom: nie taka pogoda, jakby się chciało, jednak nie taka fryzura, nie taki punktualny kierowca Waszego auta, nie takie oczko w pończochach i inne małe drobiazgi, od których można obgryźć paznokcie razem z palcami.

Przed ślubem także mamy solidną dawkę czynników stresogennych, np. zgranie dat, dylemat czy wybrać róże, czy lawendę? czy zaproszenia przyjdą na czas? zaprosić wujka z ciotką czy ciotkę z wujkiem? kupić wino czy tylko wódkę? zamówić udziec wieprza i sos czosnkowy, czy może wyrafinowaną kaczkę, której nikt nie zje?
Miliony pytań, mało odpowiedzi. Siada się i duma, rozkminia, decyduje.

Nie. Ślub nie jest łatwym orzechem do zgryzienia.

JAK PRZETRWAŁAM?

Kupiłam duże opakowanie ziołowych tabletek uspokajających. Powinnam teraz Wam podać, jakie dawki brałam, żeby w ten wielki dzień rączki się nie trzęsły, ale nie! Tabletki oddałam Arturowi, a ja sama nie denerwowałam się kompletnie niczym!

Tydzień przed ślubem zmieniłam plan mojej fryzury ślubnej i nie poszłam na czesanie próbne, a sam makijaż (też próbny) robiłam trzy dni wcześniej. W piątek zmieniliśmy piosenkę przygotowaną na pierwszy taniec, a kiedy już wszyscy znerwicowani trzęśli się przed wyjściem do kościoła, ja jadłam sernik. Nie przechwalając się: przysięgę powiedziałam bez zająknięcia, prawie z pamięci, aż ksiądz szepnął pod nosem: "O, jak pięknie!".

Tak, tak. Oto ja.
Półtora roku wyzywałam i klnęłam jak szewc, gdy ktoś komentował ślub. 
Tego wielkiego dnia uśmiech nie schodził mi z twarzy, a ja nie odczuwałam żadnych... Powtarzam: żadnych! ścisków żołądka i napadów nerwicowych.

"NASZYMI MYŚLAMI TWORZYMY ŚWIAT"

Gdzieś kiedyś zasłyszałam. Uwielbiałam to sobie powtarzać. Przeinaczałam myśli, by były jak najmniej czarne. Nastawiałam je na tory z napisem: "pozytywne" i cieszyłam się życiem.

Później jakoś mi to przeszło, mantra gdzieś mi się zgubiła. Zanurkowałam w świat dorosłości i odpuściłam tresowanie myśli.

Teraz przypominam sobie, jak wiele jest prawdy w tych słowach.
Pamiętam, jak tworzyłam życzenia do świata. To, czego chciałam, tworzyłam najpierw w głowie. Wymyślałam kolory, tworzyłam obrazy. Później je nazywałam i wypowiadałam na głos. Wierzyłam w nie. Nie trzymałam się ich kurczowo, tylko puszczałam w przestrzeń. Podświadomie czekałam na to, aż przyjdą. Czułam to pod skórą, jednak nie myślałam o nich więcej.

Zawsze dostawałam to, czego chciałam. Prędzej, czy później. Zawsze do mnie wracało.

Jak było tym razem?

Długi, długi czas przed ślubem kurczowo powtarzałam: "Chciałabym, żeby już było po wszystkim. Chciałabym świętego spokoju". To jednak nie były fajne myśli. Nakręcały mnie, nastawiały na to, by się męczyć i robić z siebie cierpiętnicę.

W końcu przyszła myśl: "I tak już niczego nie zmienię. Jeśli coś nie będzie miało się udać, to się nie uda." 
Chodziłam z nią spać dwa tygodnie. Spokojna. Dzięki niej mogłam bez nerwów zjeść drugie śniadanie i sernik przed wyjściem. Mogłam się po prostu cieszyć i przeżywać ten dzień, którego nikt nie pamięta (ja zapamiętałam każdą godzinę mojego ślubu i wesela).

NIE ZA CHŁODNO?

Może Was rozczarowałam, że nie jest to post piejący na temat cudownego wesela, ogromnego przeżycia i wielkiej radości, jaka na mnie spadła. Może powinnam pałać większym entuzjazmem, zachęcać Was do podjęcia podobnych kroków? Może komuś się wydawać, że nie zależało mi zupełnie na tym ślubie?
Nie, nie zależało mi na tej całej imprezie. Zależało mi, i nadal zależy, tylko i wyłącznie na Nim.

Dlaczego jeszcze tak spokojnie mi to przyszło?

Byłam (i jestem!) po prostu szczęśliwa. :-)

Ż.G.

P.S. Wam też życzę takiego szczęścia "na chłodno"!




  • Share:

Podobne posty

6 komentarze